Upadek "ConnectLocal": Gdy dobry pomysł to za mało
Zaczynaliśmy z misją, która wydawała się nie do zatrzymania: stworzyć hiperlokalną sieć społecznościową, która połączy sąsiadów i małe, lokalne biznesy. Mieliśmy świetny design, sprawną aplikację mobilną i początkowy entuzjazm. Pierwsze kilkaset rejestracji w naszej dzielnicy na warszawskim Mokotowie utwierdziło nas w przekonaniu, że jesteśmy na właściwej drodze. Wierzyliśmy, że znaleźliśmy niszę, której giganci jak Facebook nie są w stanie efektywnie zagospodarować.
Problem polegał na tym, że entuzjazm szybko opadł. Użytkownicy rejestrowali się, przeglądali treści przez kilka dni, a potem... cisza. Problem "zimnego startu" był brutalny. Aby platforma była użyteczna, potrzebowała treści od lokalnych biznesów. Aby biznesy chciały tworzyć treści, potrzebowały zaangażowanych użytkowników. Wpadliśmy w klasyczne błędne koło. Próbowaliśmy wszystkiego: organizowaliśmy lokalne eventy, tworzyliśmy treści "ręcznie", oferowaliśmy darmowe pakiety premium dla pierwszych firm.
Wydaliśmy prawie cały nasz początkowy kapitał na marketing i rozwój funkcji, o które nikt nie prosił. Ignorowaliśmy sygnały zwrotne, wierząc, że "jeszcze jedna funkcja" rozwiąże problem. Prawda była taka, że nie rozwiązaliśmy realnego, palącego problemu. Ludzie mieli już swoje grupy sąsiedzkie na Facebooku. Lokalne firmy miały swoje profile na Instagramie. Nasza propozycja wartości była "miła", ale nie "niezbędna". Po 18 miesiącach walki, z kontem zbliżającym się do zera, podjęliśmy decyzję o zamknięciu projektu. Lekcja? Możesz mieć najlepszy produkt na świecie, ale jeśli nie rozwiązuje on prawdziwego problemu w sposób 10 razy lepszy niż istniejące alternatywy, umrzesz powolną śmiercią z braku zaangażowania.